niedziela, 31 maja 2015

Naucz mnie soba byc...



Akceptacja.
Moda zmienia się nieustannie i nie chodzi mi tu tylko o ubrania, ale i o modę na to jak wyglądać, co robić, co kupować, po prostu mode jak życie.
Jeszcze do niedawna każda dziewczyna chciała być chuda i nie mieć ani grama tłuszczu. Nadal tak jest u wielu osób, ale aktualnie na topie są krągłości, a dokładnie duża pupa i biodra, do tego najlepiej talia osy. Swoją drogą przez pewien czas zachodziłam w głowę jak one to robią?! Oczywiście nie mówię tu o typowej Kowalskiej, a o wielu inspiracjach dzisiejszych czasów jakimi są "dziewczyny z tumblr'a".
No wyglądają świetnie. Niektóre trochę przesadzają ale inne prezentują się cudownie. Ostatnio widziałam zdjecie Khole Kardashian gdzie miała na sobie gorset.. no tak. Pewnie wiele z nich nosi gorsety zwężające talię. A te duże pupy? Rozumiem, są dziewczyny, które tak mają, ale nie u wszystkich wygląda to naturalnie.
Jednak wcale nie chcę tego ganić. Wręcz jestem na tak. Podoba mi się to, że głównym wyznacznikiem piękna nie jest już sylwetka wygłodzonej dziewczyny. Jednak wszystko ma swoje granice i tak jak pisałam wyżej, niektóre z tych dziewczyn są przesadzone.
ALE to nie znaczy, że każda z nas ma teraz dążyć do takiego wyglądu i do takiego "piękna", nie e.
Każda z nas jest piękna na swój własny sposób. Jedna ma szersze uda, druga małe piersi, a trzecia ma 2 metry wzrostu. Co z tego? Sekret nie tkwi w tym aby opracować i dążyć do idealnej sylwetki. Oczywiście jeśli ktoś ma takie życzenie to pewnie czemu nie, ale nie powinnyśmy tego robić z desperacji i ucieczki przed samym sobą "bo nienawidzę swojego ciała". Sekret tkwi w naszych głowach. Musimy najpierw ogarnąć to co tam jest. Zaakceptować siebie. No bo jesli my tego nie zrobimy to kto to zrobi? Musimy być dla siebie swoim własnym przyjacielem, przecież przebywamy ze sobą 24/7. Wiem, że to nie łatwe. Sama jestem dopiero na drodze do tego aby w pełni pokochać siebie. Są dni lepsze, kiedy jestem w stanie powiedzieć "nawet się lubię", ale są dni kiedy jest całkowicie na odwrót. To chyba normalne. Ale pamiętajcie zanim pokochacie kogokolwiek innego musicie pokochać siebie! ♥

+ kilka zaległych zdjęć, które w końcu doczekały się publikacji :)


ramoneska/ takko fashion
buty/ h&m
sukienka/ terranova

sobota, 14 lutego 2015

50 Shades of Grey - moim zdaniem



Cześć Kochani! 
Wczoraj odbyła się premiera 50 Shades of Grey. Zapewne, część z was była na filmie, dopiero zamierza się wybrać lub wręcz uważa, że książka jak i film to starta czasu. 
Osobiście, kiedy wyszła książka nie ekscytowałam się tym w żaden sposób i przeszło mi to koło uszu. Niedawno jednak moja przyjaciółka się w to wciągnęła, zatem stwierdziłam "Dobrze. Przeczytam jedną część i zobaczę film." Po prostu z czystej ciekawości, bo, skoro każdy o tym mówi to, czemu tego nie zobaczyć? 
Książkę czytało mi się momentami nie za specjalnie. Wiele erotycznych scen, co było wręcz nudzące i męczące. Jednak były również chwile, w których byłam ciekawa, co się wydarzy. Czułam, że ekranizacja może być trochę inna. Bardziej podchodząca pod film romantyczny, mniej "dosłowny" niż książka. I z tego, co zauważyłam rzeczywiście był troszczę bardziej delikatny.

    Przechodząc do meritum - film nie był szałowy. Szczerze muszę powiedzieć, że wręcz trochę mnie nudził. Być może, dlatego, że niedawno skończyłam czytać książkę i nic nie mogło mnie zaskoczyć, wszystkiego mogłam się spodziewać, a dostałam o wiele mniej. Ciężko jest zekranizować ponad 600 stron książki w ciągu niespełna dwóch godzin. Akcja rozwijała się bardzo szybko, nie mogłam się wczuć. Być może to tylko moje odczucia. Na pewno wielu osobom się podobało jednak niektórzy, w tym ja, mimo wszystko twierdzą, że książka była lepsza. Zwykle tak bywa, iż film nie przebija pisemnej wersji. Po prostu ten, kto już to przeczytał nie zostanie niczym zaskoczony, chyba że scenariusz zostanie znacznie zmieniony. Wiele scen z książki rzecz jasna zostało pominiętych, inaczej nie starczyłoby czasu. Prawdę mówiąc, o wiele więcej emocji czułam czytając niż oglądając. Wyobrażałam sobie wiele sytuacji zupełnie, inaczej i bardziej… dynamicznie, natomiast tu wszystko działo się trochę spokojniej. Być może miałam wygórowane oczekiwania. Grey stał się bestsellerem i wszyscy o tym mówili, więc na pewno każdy spodziewał się czegoś niesamowitego. 


    Jednakże w powieści bardziej skupiłam się na tym "o czym" miała być ta książka i o czym każdy mówił, że jest. Liczyłam na więcej wątków miłości duchowej, mimo iż wiedziałam, że mało takiej spotkam i tak też było. Natomiast w filmie było nieco, inaczej. Dodatkowo można było w nim dostrzec wątek psychologiczny, co mnie bardzo zaciekawiło. Oczywiście widać go również w książce, ale ja akurat, wtedy nie zwróciłam na niego większej uwagi. Natomiast tu nie czekając na elementy zaskoczenia mogłam się chwilę nad tym zastanowić. 

    Podsumowując, film nie jest najgorszy jednak nie trafi do moich ulubionych. Zastanawiając się trochę możemy dostrzec ciekawe aspekty. W ekranizacji stosunki nie są ukazane specjalnie wulgarnie. Oczywiście każdy ma inne spostrzeżenia, a ta literatura została zakwalifikowana do erotycznej, jednak można było się spodziewać czegoś bardziej niesmacznego. Momentami patrząc głębiej można zauważyć kilka innych kwestii. 

Jeśli zastanawiasz się czy iść na ten film do kina to wszystko zależy od Twoich upodobań. Jeśli interesuję Cię taka tematyka i jesteś ciekawa całości to śmiało! Jeśli jednak nie jesteś przekonana bądź liczysz na jakiś zwrot akcji, mimo że przeczytałaś książkę lepiej wybierz coś innego. 
Mam nadzieję, że nikt nie zrozumie mnie źle. Jest to jedynie moja osobista opinia. 

A Wy, co sądzicie? Oglądaliście lub czytaliście? Podobało wam się? A może dopiero się wybieracie? 

Miłego dnia Zmarzluchy! Wkrótce nowy post z OOTD ♥